Jolanta Kosowska
Dwóch przyjaciół, lekarzy, którym przyszło żyć i pracować w dwóch różnych krajach, spotyka się po latach w dramatycznych okolicznościach. Kiedyś łączyło ich wiele, a dzieliła miłość do tej samej kobiety...

Prosto w serce

Jolanta Kosowska - Prosto w serce
Poruszająca historia o miłości, która leczy najgłębsze rany.

Życie Hani przypomina najpiękniejszą romantyczną opowieść. Młoda kobieta właśnie kończy studia i rozpoczyna przygotowania do ślubu. Planowanie wspólnego życia, nowa, wymarzona praca i otaczająca ją miłość sprawiają, że nie potrzeba jej do szczęścia niczego więcej. Pewnego dnia jednak bajka się kończy – podczas przyjęcia Hania nagle mdleje, a diagnoza lekarska rozwiewa wszelkie nadzieje na to, że uda jej się żyć tak samo, jak do tej pory. Najbardziej bolesny cios padnie jednak niepodziewanie z zupełnie innej strony…
„Prosto w serce” to poruszająca historia o nieprzewidywalności uczuć, trudnych życiowych wyborach i ich jeszcze trudniejszych konsekwencjach. To podróż przez pełną niezwykłych barw, smaków i dźwięków Prowansję, w której rzeczywistość co chwila miesza się z fikcją. Nocne kluby, namiętne tańce, zaskakujące oświadczyny i wyjątkowy ślub. A wszystko po to, żeby odgonić mary przeszłości i… znów uwierzyć w miłość!

Powiesiłam sukienkę na drzwiach szafy. Nie mogłam się na nią napatrzeć. Była piękna. Dołem gładka, lekko rozkloszowana, z cienkiego szyfonu, na białej, matowej podszewce. Dopasowana w pasie, z koronkowym stanem, na którym pojedyncze pąki dzikiej róży przeplatały się z dojrzałymi kwiatami. Dołem zwiewna, górą podkreślająca kształty. Miała gorset akcentujący talię i dekolt w kształcie serduszka, dziesiątki guziczków na plecach i koronkowe rękawy. Była prześliczna, jedyna, wymarzona. Właśnie taka, jaką chciałam. Obeszłyśmy z Anetą mnóstwo sklepów z sukniami ślubnymi. Jakoś nic nie wpadło mi w oko, nie pobudzało wyobraźni, nie rozgrzewało zmysłów. W końcu trafiłyśmy do salonu Magiczne Ogrody. Tutaj podobały mi się wszystkie sukienki. Przymierzyłam ich dziesięć. Trwało to trzy godziny. Projektant musiał mieć gust podobny do mojego. Każda z kreacji była inna i każda wyjątkowa. Wybrałyśmy tę z koronką w pąki róż, ale okazała się za duża. Zamówiłyśmy. Wszystko trwało ponad cztery miesiące. Ręcznie wyrabiane koronki pochodziły z Włoch, a idealnie opływający ciało szyfon z Hiszpanii. Parę przymiarek, kilkanaście poprawek i nareszcie dzisiaj, na dwa tygodnie przed ślubem, suknia moich marzeń była gotowa.

– Mogę ci zrobić parę zdjęć? – zapytał właściciel salonu. – Wyglądasz cudownie…

Zawahałam się. Nie lubię pozować do zdjęć, zawsze jest to dla mnie gehenną. Tym razem było inaczej. Filip śmiał się, żartował. Odwrócił moją uwagę od obiektywu. Po chwil stukot migawki przestał mi przeszkadzać. Tańczyłam, spacerowałam, siedziałam w fotelu i na parapecie, obracałam się, przesyłałam buziaki. Czułam się szczęśliwa. Z butami, bez butów, z wiankiem, w welonie, z białą różą wplecioną we włosy…

– Jak się czujesz w tej kreacji? – zapytał Filip pomiędzy jednym a drugim zdjęciem.

– Cudownie.

– Tak miało być… Wyglądasz wspaniale. Wyśniona, wymarzona, powabna, delikatna, piękna… Obiecujesz, mamisz i czarujesz… Nikt ci się nie oprze. Aż mnie zazdrość zżera. Szkoda, że spotkałem cię za późno.

Poczułam się wyjątkowo. Czarodziej z tego Filipa. Pasuje idealnie do swojego zawodu. Chociaż kiedy trafiłam tu po raz pierwszy, byłam bardzo zdziwiona, że sklep z sukniami ślubnymi prowadzi mężczyzna.

– Szkoda, że spotkaliśmy się za późno – powtórzył Filip.

– To urok twojego zawodu – roześmiałam się. – Poznajesz dziewczyny tuż przed ślubem. Zawsze jest za późno.

– Powąchaj różę! – zmienił temat. – Wyobraź sobie, że to nie pojedyncza róża, a ślubna wiązanka, w którą chcesz wtulić twarz, żeby ukryć łzy wzruszenia… Z jakich kwiatów będzie twój bukiet? – zapytał niespodziewanie.

– Z biało-seledynowych eustom.

– Biało-seledynowych?– spojrzał na mnie uważniej.

Omiótł mnie wzrokiem. Przymrużył oczy i zaczął mi się przyglądać. Jego wzrok spoczął na chwilę na moich włosach, ześlizgnął się na ramiona, omiótł biust, powędrował w dół po zwojach tiulu i szyfonu.

– Zaufaj mi, lepiej będą pasowały subtelnie różowe.

– Różowe? – zapytałam zaskoczona. – Dlaczego różowe?

– Dodadzą ci blasku, złamią biel sukni, podkreślą kolor ust – wymienił jednym tchem. – Odbiją się ciepłym blaskiem na policzkach. Są subtelne, ale nie mdłe. Ty masz uwodzić i czarować, pomimo że będziesz w białej sukni… Do tego pojedynczy kwiat wpleciony we włosy… Może jedna krótka gałązka upięta na szyfonie. Tej gałązki nie jestem jeszcze pewny. Musiałbym to zobaczyć.

Nie robił już zdjęć. Usiadł na podłodze i nie odrywał ode mnie wzroku. Jego spojrzenie raz po raz omiatało moje włosy, schodziło na ramiona, ześlizgiwało się w dół po koronkach, tiulach i szyfonach. Poczułam się nieswojo. Filip bywał dziwny. Przez te wszystkie poprawki i przymiarki zdążyliśmy się zaprzyjaźnić. Nawet raz spotkaliśmy się na kawie, kiedy w salonie wysiadło światło, a on musiał koniecznie przedyskutować ze mną rodzaj tiulu. Przyniósł wtedy z sobą jakiś próbnik z Hiszpanii i dwie godziny przy kawie wybieraliśmy ten najbardziej pasujący do moich marzeń.

– Dlaczego nie róże? – zapytał niespodziewanie. – Idealnie komponowałyby się ze wzorem koronki.

– W bukiecie wolę eustomy – odpowiedziałam zdecydowanie. – Róże są zbyt pewne siebie, za bardzo dominujące… Chcą rządzić i podporządkować sobie wszystko. Są piękne, ale drapieżne.

– A eustomy? – Przyglądał mi się z zainteresowaniem.

– One są trochę podobne do mnie.

– Rozumiem. – Uśmiechnął się. – Są mocne, chociaż wydają się delikatne i kruche.

Ciekawe, skąd on mógł wiedzieć o mnie takie rzeczy. Poczułam, że się rumienię. Czasem Filip zachowywał się dziwnie. Nie jak sprzedawca sukien ślubnych, a jak dobry znajomy, przyjaciel.

– Może inaczej – przerwałam mu. – Te eustomy są jak początek miłości. Piękne, nieśmiałe, delikatne, trochę jak marzenie, jak sen…

– Przyjdę na ten wasz ślub – roześmiał się niespodziewanie. – Chcę zobaczyć miłość jak eustomy.

Te kwiaty, tak samo jak suknia, były wymarzone. Co do ich koloru – Filip miał rację. Będą delikatnie różowe. Ich barwa złamie biel, doda ciepła i słodyczy. To było dwie godziny temu. Teraz siedziałam i oglądałam w Internecie wiązanki, raz po raz spoglądając na suknię powieszoną na drzwiach szafy. Może by te kwiaty z czymś połączyć? Dodać gałązki z białymi pączkami? Ciszę przerwał brzęk komórki. Filip przesłał mi zdjęcia.

Czy mogę chociaż jedno z nich wrzucić na stronę internetową naszej firmy? – zapytał.

Nie teraz, po ślubie – odpisałam pospiesznie. – To mogłoby przynieść pecha.

Zdjęcia były niesamowite. Zmysłowe, gorące i niedopowiedziane. Ja jak nie ja, ale jakaś inna dziewczyna – tajemnicza, subtelna i piękna. To wszystko dzięki sukni, pomyślałam. Niektóre rzeczy potrafią zmieniać wszystko. Wyobraziłam sobie minę Bartka, kiedy wejdę do kościoła. Ta niesamowita kreacja, ten bukiet w ręce, ten kwiat wpleciony we włosy. Nagle rozdzwonił się telefon. Bartek. Ściągnęłam go myślami.

– Jesteś w domu? – zapytał bez żadnego wstępu. Coś dziwnego było w jego głosie.

– Jestem, wróciłam przed paroma minutami… – odpowiedziałam ciepło.

– To dobrze – przerwał mi w pół słowa. – Muszę powiedzieć ci coś ważnego. Myślałem nad tym od paru dni.

– Przyjedź! Zrobię coś na szybko do jedzenia. Mam ser grecki, oliwki, paprykę… Zrobię masło czosnkowe i grzanki. Zaraz nastawię piekarnik…

– Nie mogę – wszedł mi w słowo. – Za chwilę zaczynam wykład. Studenci siedzą już w sali.

– To wpadnij po wykładzie. Powiedz tylko o której. Przygotuję wszystko…

– Chcę porozmawiać z tobą teraz – uciął.

– To takie pilne? – zapytałam zdziwiona.

– Pilne. Muszę się od tego uwolnić.

– Poczekaj chwilę. Przyciszę muzykę.

Wyłączyłam pospiesznie radio. Usiadłam w fotelu. Przymknęłam oczy. Bardzo lubię go słuchać. Jego głos ma taką ciepłą barwę. Bardzo byłam ciekawa, co jest aż tak pilnego, że trzeba to powiedzieć od razu.

– Mów! – szepnęłam do słuchawki.

– Posłuchaj, Hanka, pospieszyliśmy się z tym wszystkim. – Bartek brzmiał obojętnie i chłodno. – Musimy odwołać ślub – powiedział zdecydowanym głosem. – Trzeba zobaczyć, jak to wszystko potoczy się dalej… Spadło to na nas jak grom z jasnego nieba. Jeszcze dwa tygodnie temu nikt nie wiedział, że jesteś chora…

– O co ci chodzi? Przecież mówiłeś, że to nie ma znaczenia – szepnęłam do słuchawki. – Mówiłeś, że w dwójkę damy radę, że miłość przenosi góry, czyni cuda, że poradzimy sobie z tą chorobą. – Coś chwyciło mnie za gardło i nie pozwalało mówić dalej. Może dobrze. Wszystko, co bym powiedziała, byłoby równie żałosne. Zachowywałam się jak idiotka.

– Odczekajmy… – udał, że nie usłyszał moich słów.

– Odczekajmy? Jak to odczekajmy? – Wydawało mi się, że on żartuje.

Szum w głowie zagłuszał moje słowa. Serce biło mi jak szalone. Ten ucisk w gardle wydawał się coraz mocniejszy. Hamował oddech.

– Ja w każdym razie nie jestem gotowy opiekować się tobą przez całe życie – powiedział lodowatym tonem.

Poczułam łzy pod powiekami. Świat wokół mnie zawirował.

– Nikim nie potrafiłbym się opiekować. Na pielęgniarza się na nadaję…

Jego głos docierał do mnie jak z zaświatów.

– Musisz to zrozumieć. To nie jest trudne do zrozumienia. Wystarczy tylko odrobina wyobraźni. Nie jesteś przecież aż taką egoistką.

Ranił mnie każdym słowem.

– Każdy ma tylko jedno życie. Nie możesz zabrać mi mojego. Moje chcę przeżyć zupełnie inaczej…

– O czym ty mówisz? – wyszeptałam.

Pokój wydawał mi się rozmazany. Pierwsza gorąca kropla potoczyła się po policzku. Wydawało mi się, że to nie Bartek, tylko ktoś zupełnie obcy. Mój Bartek nigdy by tak nie powiedział. On jest opiekuńczy, ciepły i dobry. Jeszcze wczoraj zapewniał mnie o swojej miłości. Wieczorem byliśmy na koncercie. Orkiestra grała Cztery pory roku Vivaldiego, a on mówił, że stworzymy cztery pory roku utkane z naszej miłości i wspólnych przeżyć, że dodamy wiośnie śpiew ptaków w naszym ogrodzie, poranek w rozszczebiotanym lesie, pierwsze krokusy na górskich halach i pierwsze przebiśniegi… Mówił pięknie jak zawsze. Ten ktoś, kto dziś do mnie zadzwonił, nie mógł być moim Bartkiem.

– O czym ty mówisz?! – powtórzyłam. – Nic nie rozumiem.

– Czego nie zrozumiałaś? – zaatakował mnie. – Otrząśnij się! Oprzytomniej! Na jakim świecie żyjesz? Chyba nie chcesz, żebym poślubił cię z litości?

On mówił, a we mnie coś pękło. Łzy cisnęły się pod powieki, spływały po policzkach. Jakiś ciężar usiadł mi na piersiach i zaczął blokować oddech. Rozłączyłam się. Zostałam z milczącym telefonem w dłoni. Rzuciłam się na łóżko i wszystkie moje uczucia przeszły w jeden przeciągły szloch. Nagle wszystko zrozumiałam. W ciągu paru minut przestał istnieć mój świat.

Jeżeli jest za długi, to daj proszę znać. Litery czarne. Nie mam pojęcia skąd ten niebieski.